niedziela, 28 marca 2010

W jak wystawy sklepowe

Krótki post to właściwie zdecydowanie zbyt mały format, żeby w pełni opisać fenomen wystaw sklepowych w Pradze. Kiedy widzi się to, co ludzka wyobraźnia potrafi stworzyć na dwóch metrach przestrzeni za szybą, należałoby raczej napisać o tym jakieś opasłe tomiszcze: "Wystawy sklepowe a mentalność Czechów" albo "Wystawy sklepowe jako egzemplifikacja nostalgii za komunizmem". Ten drugi tytuł byłby może mniej chwytny, ale za to bardziej trafny, bo wystawy sklepowe w Pradze wyglądają jak hymn do minionych czasów.

Zupełnie jakby poczucie estetyki sklepikarzy zatrzymało się w latach 70-tych. Ten przepych, nadmiar towaru, pierwszy blichtr importowanych produktów, a wszystko to w pazłotku. Brakuje tylko pani z podmalowanym niebieskim okien i blond baranem na głowie. Choć między Bogiem, a prawdą, ten gatunek dam bynajmniej nie wyginął na ziemi czeskiej.

Moim absolutnym faworytem jest wystawa sklepowa pewnego całodobowego sklepu niedaleko mojego domu. Nie dość, że fantazja pełna, to jeszcze sześć różnych gablot wystawowych, więc wrażenie robi.

Każde okno jest tematyczne. Prawdziwe rarytasy sztuki wystawienniczej. Pierwsza trójca:

Mrożonki niczym morska bryza - kompozycja utrzymana w spokojnych błękitach. Wśród fantazyjnie upiętych rybackich sieci pluskają się mrożonki. Mamy tutaj burgery rybne, paluszki z mintaja przepływające koło filetów. W górnym lewym roku trochę odseparowana przemieszcza się ławica pizz mrożonych - słusznie, rybne one za bardzo nie są. Na środku majestatycznie stoi latarnia morska. Po jej prawicy spływa jaskrawozielony wodorost.


Mięsa, czyli swojskość ze szczyptą egzotyki - kompozycja w barwach ognistych (głębokie brązy, czerwienie, oranże i żółcie). Rustykalne lewitujące w przestworzach kosze pełne wędliniarskich wyrobów. Tekturowe gigantyczne salami ewidentnie zaprzyjaźniające się z egzotycznym drinkiem. Do tego kilka korali czosnku, trochę plastykowych winogron i cytrynek pomieszanych z pomarańczami. A w lewym górnym rogu filiżanka z kawą i croissant - jako dopełnienie posiłku. Żyby bardziej kosmopolitycznie było.



Czas na róż, czyli chemia gospodarcza - papiery toaletowe i proszki do prania to prawdziwa romantyka. Jeszcze większa, jeśli między Rexem do kolorów i Arielem do śnieżnobiałego prania zabłąka się kompozycja kwiatowa w różowym celofanie. Do tego wiotkie niby lilie, trochę orchidee i każdy z rozmarzeniem pomarzy o płynie do mycia naczyń Jar.



No i jak tu u nich nie kupować. Nie dość, że produktów mają co niemiara to jeszcze widać że w swoją pracę wkładają całą duszę i cały talent plastyczny - niestety niewielki...





1 komentarz:

  1. Dzięki za świetny wpis. Po jego przeczytaniu zaczęłam zwracać baczną uwagę na wystawy praskich sklepów. Chyba największe wrażanie wywarła na mnie wystawa drogerii z motywem czterech pór roku. Za jedną z szyb widzimy miotełki i wiaderka w kolorze czerwonym przystrojone suchymi liśćmi a nad nimi zawieszoną na sznureczkach brązową wycieraczkę, dalej farby do włosów wśród mchów i paproci, zza których wyglądają jakieś leśne zwierzątka. Prawdziwy majstersztyk!
    Sama zaczynam trochę pisać o Czechach. Zapraszam na mojego bloga: http://przystanekpraga.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń